do góry

News

powrót do listy

O nowotworze jądra oczami pacjenta - bez tabu

14030 Weronika Woicka #movember, #scora, #profilaktyka, #rakjadra, #wywiad,

O NOWOTWORZE JĄDRA OCZAMI PACJENTA – BEZ TABU

Michał Pałubski to znany polski aktor kabaretowy, stand-uper oraz były członek formacji Chatelet. W mediach społecznościowych postanowił opowiedzieć swoją historię o diagnozie raka jądra oraz przebytej operacji. Obecnie wykorzystuje swoją popularność i działa w zakresie popularyzowania badań profilaktycznych. Zapraszamy do przeczytania wywiadu, który przeprowadziliśmy w ramach projektu Movember – corocznej akcji odbywającej się w listopadzie, której celem jest zwiększanie świadomości społeczeństwa na temat raka jąder i prostaty oraz promowania profilaktyki. 

 

Zuzanna Szczepaniak: Dzień dobry! Witam Pana bardzo serdecznie. Dziękuję, że zgodził się Pan wziąć udział w naszym webinarze.

Michał Pałubski: Dzień dobry.

ZS: Krótko powiem, że Pan Michał jest stand-uperem, był również związany z polską sceną kabaretową oraz teatrem, a prywatnie jest mężem 
i ojcem.

MP: Tak, tak jest. Tak się zdarzyło.

ZS: Miał pan tę nieprzyjemność, że zdiagnozowano u Pana nowotwór jądra.  Chciałabym się dowiedzieć, jak to wyglądało. Jak to się wszystko zaczęło i dlaczego trafił Pan do lekarza?

MP: Na początku bardzo bym poprosił, żebyśmy mówili do siebie na „Ty”, ja wiem, że ja jestem dużo starszy, ale głupio się czuję, jak ktoś mówi do mnie per „Pan”, więc jeżeli mogę Cię prosić, to proszę żebyśmy mówili do siebie na „Ty”.

Jeżeli chodzi o to, jak trafiłem do lekarza, to jestem człowiekiem bardzo aktywnym i trenuję dość dużo różnych sztuk walki, biegam… i chciałem zrobić sobie badania krwi, żeby sprawdzić, czy dieta, którą na sobie stosuję nie wpływa na mnie negatywnie. I z tych badań wyszło mi, że mam podwyższony cukier (ale to dlatego, że nie wiedziałem, że będę badał cukier, bo to było tak 
z zaskoczenia i dzień wcześniej piłem herbatę z sokiem malinowym, którą też teraz piję bo uwielbiam i dlatego miałem podwyższony cukier). Ale wyszedł mi też podwyższony testosteron. To było dla mnie zaskakujące i nigdy tego nie zapomnę, bo zapytałem mojego trenera, co mam zrobić i on powiedział „Słuchaj to jeszcze koledzy lekarze mówią tutaj (pozdrawiam Szczecin, bo to koledzy lekarze ze Szczecina, z maty brazylijskiego Ju-jitsu), żebyś zbadał sobie jeszcze wolny testosteron, bo to wykaże bardziej pewne rzeczy.”. I kiedy zbadałem ten wolny testosteron okazało się, że jest dalej podwyższony. Wtedy powiedziałem mojej żonie, że mam podwyższony wolny testosteron i się martwię, a ona powiedziała „A głupi jesteś. Głupi jesteś, ty zawsze się martwisz, słuchasz tego swojego trenera tak bardzo… jakbyś mnie tak dużo słuchał, jak jego…”. i zaczęła szukać w internecie i mówi „Jak masz podwyższony wolny testosteron, to albo dojrzewasz - no to sorry jesteś w takim wieku, że to jest niemożliwe, albo przejrzewasz - to spoko, zaoszczędzimy na prezerwatywach, albo masz raka jądra”. I w tym momencie jakoś mi się zrobiło takie  „klik”, dlatego, że dzień wcześniej, po treningu brazylijskiego Ju-jitsu poczułem zgrubienie na jądrze i kiedy usłyszałem „albo masz raka jądra”, to powiedziałem „Kochanie umów mnie do urologa, bo chyba muszę sprawdzić, co tam u mnie.” I tak trafiłem do lekarza [śmiech].


ZS: Czy zanim pomyślałeś, że to może być nowotwór  jądra, posiadałeś już jakąś wiedzę na temat tych nowotworów i czy np. wykonywałeś sobie samobadanie jąder? Czy wiedziałeś, że coś takiego się robi?

MP: Cały numer polega na tym, że my faceci jesteśmy niezniszczalni i to jest nasz błąd i nasz największy problem, bo uważamy, że to wszystkich dotyczy, ale nie nas. I badania i inne rzeczy są „A po co będziemy to robić?”. Oczywiście z drugiej strony, jak mawiał angielski komik, „nie ma faceta, który nie dotykałby swoich jąder mniej więcej co 15 minut”, ale to nie jest ten typ dotykania i przyznam się, że gdyby nie to, że podczas treningu koleś mnie gdzieś tam nadszarpnął na udzie, to pewnie bym nawet nie wyczuł tego zgrubienia. Nawet nie zwróciłbym na nie uwagi. Ale przez to, że miałem uszkodzenie uda, pomyślałem „o kurde to coś tutaj”, ale nie wziąłem tego pod uwagę, jeśli chodzi 
o nowotwór. Myślałem, że po prostu to jest jakieś obicie podczas walki, bo wtedy adrenalina działa 
i człowiek może tego nie wyczuwać do końca, a dopiero te badania krwi mnie skierowały ku temu rozwiązaniu. - ku badaniom u urologa. Ale nie, nie robiłem badań. Byłem tym wieśniakiem, który  nie robi badań. Tak, teraz wszystkich zachęcam, ale nie robiłem [śmiech].

 

ZS: Kiedy trafiłeś już do lekarza, jak on dalej pokierował badaniem? Jak pokierował leczeniem? 

MP: Po pierwsze, to miałem dużo szczęścia. Naprawdę miałem olbrzymie szczęście, bo trafiłem do urologa  i to był jedyny urolog który przyjmował 23 grudnia, bo ja miałem diagnozę wstępną dzień przed Wigilią. I to nie dość, że był 23 grudnia, to była to sobota 23 grudnia, więc to była masakra. Ja byłem też bardzo zestresowany. Muszę powiedzieć, że bardzo dziękuję mojej żonie, że poszła ze mną na to badanie. Umawiałem się przez Internet      i okazało się, że nikt nie wie o mojej wizycie. Ja uznałem „aaaa… to ja się później zbadam” i już chciałem uciekać stamtąd. „Nie ja chyba jednak się wycofam.” I moja żona mnie wtedy przytrzymała i mówi „Siedź, ja to załatwię”. Była taką mamusią, a moim szczęściem było to, że koleś mnie rozpoznał i miał też znajomości na onkologii w Krakowie i od razu po tym, jak zdiagnozował u mnie to zgrubienie (chociaż jeszcze nie wiadomo było, czy to nowotwór, czy to nie nowotwór) uznał, że jest to na tyle niebezpieczne, że od razu mnie umówił na onkologię po Bożym Narodzeniu. I jak się skończyły święta, ja byłem już na onkologii i ten znajomy zrobił mi wszystkie badania w ciągu jednego dnia (wszystkie, jakie mogły być zrobione) i tak naprawdę, cały ten proces od momentu kiedy się dowiedziałem, do operacji to było od 23 grudnia do 2 stycznia. 
2 stycznia już miałem operację, a 4 stycznia już nie miałem „tego czegoś” w sobie. I pozostało mi oczekiwanie na markery, czy są podwyższone czy nie i czy dalej to się nie utrzymuje. 

 

ZS: W mediach społecznościowych miałam okazję pooglądać trochę Twoich wywiadów i zawsze wypowiadasz się z lekkością i ze śmiechem na temat tego nowotworu. Chciałabym zapytać, jaka była twoja pierwsza reakcja, kiedy diagnoza była już jasna?

MP: Ja jestem typem człowieka, który raczej wyśmiewa problemy. I uważam, że problem obśmiany przestaje być problemem. Problem obśmiany jest malutki i można z nim walczyć. Chyba taka była moja wstępna reakcja, gdy już dowiedziałem się, jaka jest diagnoza. Byłem zestresowany, ale też nie chciałem pokazać tego, ani w domu, ani córce, ani żonie. Moja żona też oczywiście nie chciała pokazać, że się stresuje. Więc w ogóle byliśmy uśmiechającą się rodziną, nad wyraz. Wszyscy się śmialiśmy bardzo dużo. I tak naprawdę, ta radość ze mną biegła przez długi czas, dopiero tę maskę śmiechu i obśmiewania mogłem ściągnąć wtedy, kiedy dowiedziałem się że markery spadły i nie mam już nic w sobie. Wtedy te skrywane dotąd emocje mogły wybuchnąć. Ale też musiałem odczekać (po tym jak usłyszałem, że markery zeszły), aż wyjdę z onkologii, ponieważ miałem poczucie, że ludzie, którzy tam są, nie mają w tym momencie tak dobrych wyników jak ja. Moja radość i śmiech byłyby nie w porządku wobec nich. Dlatego wyszedłem przed onkologię i tam po prostu był wybuch radości. Najgorsze chwile wtedy chyba przeżywała moja żona, ponieważ ja już znałem wyniki i wyszedłem z gabinetu. Ona była ze mną i widziała jak ja pędzę i ona szła za mną nie wiedząc, co jest grane. Czy ja pędzę, bo chcę stąd uciekać ze strachem, czy pędzę z radością w sobie. Dopiero, jak wyszła i usłyszała, to okazało się, że jej maska też spadła i ona też wybuchnęła pewnymi emocjami, które do tej pory ukrywała. To było dziwne… ciekawe uczucie. Ale jest jedna rzecz, jeżeli chodzi o moje podejście do tej choroby, że przez cały ten okres i teraz, kiedy jestem na momentach sprawdzających, ja cały czas się śmieję i uśmiecham do tych wszystkich ludzi. Bo po pierwsze wychodzę z założenia, że śmiech daje więcej energii i ludzie, którzy są razem ze mną w poczekalniach też się zaczynają „odśmiechać”, więc jest im trochę lżej. Po drugie lekarze i wszystkie pielęgniarki nie pracują w łatwym miejscu i kiedy ja się do nich uśmiecham i pytam np. „czy będą kłuli diobła” [pokazuje tatuaż na przedramieniu], bo nie chcą mi tego tatuażu kłuć nie wiem czemu, to widzę ich radość. One się cieszą, jak ja przychodzę, bo chociaż mam inne podejście do sprawy.

 

ZS: Jeżeli chodzi o znajomych i rodzinę, to czy powiedziałeś im od razu, czy było tak, że na początku wolałeś to zatrzymać dla tej najbliższej rodziny      i nikomu nie mówiłeś?

MP: Tak naprawdę wiedziała tylko moja żona, moja córka i mój teść. Nie chciałem psuć nikomu Wigilii tym, co usłyszałem dzień wcześniej. Później oczywiście, po Wigilii, już mówiłem wszystkim. Jeszcze doszedł ten post, który napisałem - myślałem wtedy do moich fanów na Facebooku, tam było tylko 
4 tys. ludzi. I gdzieś tam, wcześniej pisałem, żeby badali krew. I nagle dotarłem do tej operacji i leżąc w łóżku, chwilę  przed operacją, napisałem post, wrzuciłem go i  zasnąłem na operację. Obudziłem się w zupełnie innym świecie. Post dotarł do miliona osób, INTERIA do mnie dzwoniła, żebym wytłumaczył czy żyję i inne rzeczy. To było ciekawe [śmiech].

 

ZS: Jak teraz wygląda Twoje życie, jeżeli chodzi o kwestie medyczne? Jak często musisz chodzić do lekarza, jak to wygląda?

MP: Teraz jestem na okresie sprawdzającym, czyli badania krwi [markerów] co 2 miesiące. Co pół roku mam rezonans i co pół roku tomograf. Najczęściej jest tak, że najpierw mam tomograf, który przy podawaniu kontrastu trochę rozwala mi nerki, po czym oni [lekarze] znajdują takie małe zgrubienie na nerce i się go obawiają i wtedy wysyłają mnie na rezonans, w którym dostaję kolejny zestaw kontrastów, który rozwala mi nerki,             a okazuje się, że to nie jest nic groźnego i wracamy do sytuacji wyjściowej. Więc moje badania to: markery, rezonans i tomograf.

 

ZS: Czy ta operacja miała wpływ na Twoje życie seksualne?

MP: Nie, w żaden sposób. To jest bardzo ciekawe i  bardzo mądre pytanie. Chyba o tym powinno się mówić najgłośniej, dlatego że nawet moi koledzy inteligentni, oczytani, myślałby kto – wykształceni, zadawali mi to pytanie - „Czy mogę jeszcze bzykać?”. Tego chyba najbardziej boją się faceci w tym wszystkim, w tej operacji. Że nagle przestaną być tymi „pełnowartościowymi facetami”, bo nie będą mogli uprawiać seksu, a żeby tak się stało to naprawdę chirurg musiałby bardzo zaszaleć [śmiech]. Tak naprawdę nic się nie zmieniło. Jest super, ekstra, fajnie, czad. 

 

ZS: Czy diagnoza i operacja miały wpływ na inne kwestie w Twoim życiu? Czy coś się zmieniło, jeśli porównujesz moment przed diagnozą i już po operacji?

MP: Łatwiej się chodzi, łatwiej się chodzi. Trochę do lewej ściąga… ale to nie wiem czemu [śmiech].

Nie, nie, chyba niewiele. Oprócz tego, że życie prywatne w psychice się zmieniło, ponieważ pokonałem coś, czego prawdopodobnie każdy się boi. Każdy boi się diagnozy: rak. Więc pokonałem to w sobie. Zawsze się zastanawiałem oglądając jakieś smutne historie ludzi, jak ja bym się zachował na ich miejscu. Zawsze myślałem sobie „a obśmiałbym to i dałbym radę”. I okazuje się, że kiedy stanąłem twarzą w twarz z tym przeciwnikiem, to obśmiałem go i to było fajne. Okazało się, że znałem na tyle swój organizm, że się nie poddałem, nie miałem syndromu położenia się pod ścianą. Zmieniło się to, że pisze do mnie dużo facetów z tym problemem, albo dziękując mi, że mówię o tym głośno, albo żeby zapytać się „co i jak”, jak jest po, czego się bać. Dużo kobiet pisze, że dzięki moim ruchom internetowym w social mediach przymusiły swoich partnerów do badań i to jest fajne. Najfajniejsza jest świadomość, że uratowałem już kilka istnień ludzkich, a nawet jakbym uratował jedno, bo jedna osoba poszłaby się zbadać, to byłoby warto zrobić wszystko.

 

ZS: Chciałabym się jeszcze dowiedzieć, jak rozmawiałeś o kwestii nowotworu ze swoją córką? Myślę, że to może być ciekawe dla panów, którzy mają dzieci. 

MP: To był na tyle krótki moment, że nie musiałem jej jakoś bardzo w to włączać. Poza tym operacja, sama operacja – usunięcie jądra, to jest coś co trwa tak naprawdę jeden dzień. W moim przypadku to było tak, że w poniedziałek rano przyszedłem bardzo wcześnie - 2 stycznia. Zostałem zoperowany od razu jak przyszedłem. Musiałem tylko lekarzowi obiecać, że nie będę nic jadł i że będę przygotowany do operacji. A ja akurat, jak coś obiecam, to potrafię to spełnić. I już w środę wychodziłem o własnych siłach, na własnych nogach. A już w piątek byłem na scenie standupowej, prowadziłem open mike’a, co było najcięższym moim prowadzeniem imprezy, bo sobie pozrywałem chyba szwy - taki byłem podekscytowany tym, że już jestem na scenie, że już mogę.

Rozmawiałem z nią, jak o wszystkim. Ja rozmawiam z moją córką (pomimo że jest małą dziewczynką) tak, jakby była dorosła. Zależy mi na tym. Jak rozmawialiśmy np. o protestach i strajkach kobiet, pomimo że ma 8, prawie 9, lat, musiałem z nią porozmawiać i przedstawić jej to wszystko, co się dzieje, żeby mogła wybierać i stawać się inteligentnym i rozumiejącym świat człowiekiem. Tak samo było z rakiem. Wtedy trochę się bała. Moja córka bała się tego, dlatego że chwilę wcześniej jej babcia była w szpitalu i zmarła. Wejście do szpitala bardzo źle jej się kojarzyło, więc nie mogliśmy jej powiedzieć tego, że idę do szpitala, żeby leżeć długo, tylko że idę szybko na operację. To chyba była najtrudniejsza rozmowa - że idę do szpitala na operację. A później… no musiałem się z nią bawić - to ciężkie po operacji [śmiech].

 

ZS: Czy jest coś, co uważasz, że jest ważne, żeby mężczyźni wiedzieli, żeby się nie bali? Czy coś, o co jeszcze nie zapytałam i „siedzi Ci w głowie”, jako coś takiego, co warto byłoby powiedzieć?

MP: Ważne jest to, żeby każdy facet zrozumiał jedną rzecz. To co ja mówiłem ostatnio w TVN24, na co bardzo dziwnie zareagowały panie reżyserki. My faceci ścigamy się, biegniemy w jakimś dziwnym wyścigu długości przyrodzeń. To trwa od samego początku, od podstawówki. W każdej sali gimnastycznej, każdej szatni, następuje wielki wyścig męskich przyrodzeń i męskich bytów. Tak naprawdę trzeba mieć świadomość, że tu nie chodzi   o to, jak długie ma się przyrodzenie, tylko jak długo się z tym przyrodzeniem chodzi po świecie i wspiera swoje partnerki. Więc o tej seksualności,       o tym strachu, o naszej [facetów] wstydliwości, zapomina się bardzo szybko po operacji. Pamiętam, że po mojej operacji przyszła do mnie czwórka studentów i musiałem zademonstrować wszystko to, co było po operacji i nie było to jakoś bardzo komfortowe, ale nie było też trudne. Akurat po operacji, kiedy myślałem, że właśnie uratowałem sobie życie, był to naturalny zabieg. Teraz jak idę na każde badanie (jeżeli mam badanie USG), czy to robi kobieta, czy to robi facet, to teraz luzik. Faceci muszą pamiętać, że wielu urologów to faceci i nie trzeba się wstydzić. A jeżeli wstydzicie się facetów, to idźcie do kobiet - są delikatniejsze w badaniach. Trzeba mieć świadomość, że to badanie naprawdę nie zmniejsza naszej męskości,          a właściwie ta operacja i wycięcie tego jadra z tym guzem właśnie zwiększa nasza męskość, ponieważ możemy być z naszymi partnerkami,               z naszymi rodzinami, z dziećmi i kumplami. I wygodniej się chodzi, to będę powtarzał cały czas!

 

ZS: Mam jeszcze pytanie o implanty jadra. Czy rozważałeś tę opcję, czy raczej nie byleś zainteresowany? 

MP: Powiem tak, przepraszam bardzo, jeżeli słucha mnie ktokolwiek, który miał do czynienia z rakiem jadra i myślał o implantach jadra. Mnie to bardzo śmieszy. Przepraszam bardzo. Ale ja mam nawet o tym swój „BIT” w swoim nowym programie, który niedługo wrzucę do Internetu. Ja rozumiem implant kobiecej piersi, ponieważ piersi kobiety są bardziej widoczne, niż jadra faceta. W którym momencie pokazujemy swoje jadra?! Ja rozumiem, jakbym był, no nie wiem… modelem bielizny męskiej, no to rozumiem, że to ma jakiś sens. Ponieważ prowadziłem imprezę przeciwko rakowi w Krakowie, dostałem taką propozycję od profesora. Chciałem to zrobić charytatywnie, więc oni pomyśleli sobie, że w ramach zapłacenia mi za prowadzenie, zaproponują implant jadra. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co mam na ten temat powiedzieć. A później rozmawiałem z moimi kolegami- komikami (i to jest prosto z mojego programu), oni mi powiedzieli „Michał bierz, bierz! Tylko powiedz, żeby ci w ten implant jądra włożyli jeszcze chip do karty bankomatowej. I jak gdzieś będziesz płacił zbliżeniowo to będziesz robił «pip» i to będzie w ten sposób [MP demonstruje ruch płacenia chipem w implancie jądra]”. Rozumiem, że ktoś może mieć potrzebę [implantu]. Ja nie mam takiej potrzeby. Naprawdę moje jądro nie czyni mnie mniej męskim. 

 

ZS: Zapraszam wszystkich do zadawania pytań, bo te które przygotowałam już się skończyły. Więc, jeżeli ktoś ma do Michała jakieś pytania, to zapraszamy bardzo serdecznie. 

MP: Czuję się dla Was!

 

Przemysław Kasiak: Jak teraz wygląda twoja profilaktyka? Jak często bywasz u lekarza? Jakie badania wykonujesz, żeby sprawdzić, czy nic się nie odnawia, nic nie wraca?

MP: Tak jak mówiłem, moja profilaktyka to jest: raz na 2 miesiące badanie krwi (jeżeli chodzi o markery), oprócz tego jest tomograf komputerowy całego ciała (czy nie mam przerzutów), raz do roku mam jeszcze zdjęcie płuc (dlatego, że podobno płuca są najbardziej narażone, po raku jądra na przerzuty, jeżeli chodzi o mężczyzn) i później mam rezonans magnetyczny. To są wszystkie badania, które są wykonywane w ciągu roku. Mniej więcej rezonans i tomograf mam co pół roku, a badanie krwi mam zawsze co dwa miesiące. Tak będzie podobno przez najbliższe dwa lata. Później będzie się to rozciągało w czasie. Będę miał chyba co pół roku badanie krwi, raz do roku rezonans. Ale nie wiem dokładnie, bo jeszcze nie jestem na tym etapie. 

 

PK: Czy jest konieczna jakaś terapia hormonalna?

MP: W moim przypadku nie jest, jądro które mi pozostało produkuje na tyle dużo testosteronu i innych elementów męskich, ze nie muszę tego dostawać. Podobno, jeżeli w badaniach wychodzi niższy poziom testosteronu można go sobie wstrzykiwać, dostaje się wtedy od lekarza możliwości. Ja tego nie potrzebuję. Prawdopodobnie dlatego, że dość dużo trenuje na siłowni i mój organizm zaczął szybciej produkować testosteron i produkuje go więcej.

 

PK: W jaki sposób nowotwór wpłynął na twoje ćwiczenia na siłowni? Czy teraz bardziej monitorujesz swój trening (poprzez zegarek itp.)? Czy musiałeś ograniczyć ilość treningów? 

MP: Nie, nie, nie. Jeżeli chodzi o treningi mogę powiedzieć, że nawet się zwiększyła ilość treningów. Ale to też ze względu na to, że przygotowuje się teraz do mistrzostw w brazylijskim Ju-jitsu. Dość dużo trenuję, żeby wzmocnić swoją siłę. Jeżeli chodzi o zegarek, to dostałem zegarek od mojej żony, który monitoruje moje tętno, ale to jest po to, żeby trening był dla mnie bardziej rozwijający mięśniowo. To nie ma nic wspólnego z rakiem. 

 

PK: Jak zmieniło się twoje podejście do tego typu tematów na przestrzeni tego czasu [czasu choroby]? 

MP: Wcześniej, jak powiedziałem na początku naszego spotkania, myślałem, że jestem niezniszczalny, jak każdy facet. Nie chciałem nawet chodzić na badania krwi, bo wychodziłem z założenia, że nic mi nie jest. Teraz troszkę więcej o tych nowotworach wiem, troszkę więcej poczytałem, troszkę porozszerzałem swoją wiedzę. I teraz, na razie, jestem najbezpieczniejszym człowiekiem w Polsce, ponieważ przez te badania krwi co dwa miesiące, o których mówiłem, nowotwór nie ma we mnie czasu, żeby się rozwinąć tak bardzo, żebym nie mógł go zlikwidować i zniszczyć. Tak mi się wydaje. 

 

PK: Czy bałeś się w pewnym momencie, że leczenie może się nie udać? Że nowotworów może w pewnym momencie wrócić?

MP: Tak, bałem się. Ten strach jest cały czas. Przyznam się, że im dłuższe przerwy mam między badaniami, tym strach jest większy przy wizycie kontrolnej. Wtedy jest coraz większy strach. Teraz jeszcze troszczę jednak się rozszerzyła odległość miedzy badaniami przez COVID-19. Teraz tak naprawdę moje najbliższe badania krwi będą chwilę przed tym, jak będę miał rezonans. Czyli właściwie za 3 tygodnie (licząc od 23.11) mam badania krwi, a ostatnie miałem we wrześniu. Więc mam dłuższy czas miedzy jednymi badaniami, a drugimi. Ale tak, boje się. Cały czas się boję. Bałem się wtedy, że coś się może nie udać. Ten strach zmieniałem na śmiech. Mam też bardzo bliskich znajomych, którzy mi bardzo pomagali psychicznie. Kiedy np. rozmawialiśmy o chemioterapii, to ktoś tam wyszukiwał artykuły, że dzięki chemioterapii (jeżeli ona będzie mocna) wzmacniają się włosy       i mogę w końcu (pomimo tych chudych włosów [MP robi ruch ręką po włosach]) zrobić dredy. To były takie rzeczy, które mnie rozśmieszały, a zarazem poprawiały mi nastrój… że, o kurcze, chemia będzie ciężka, ale zarazem będę miał dredy. To są jakieś takie mało ważne rzeczy dla wielu osób, ale dla mnie były wtedy rzeczami, które trzymały mnie „przy górze”. Druga rzecz, tutaj mówię tak dla lekarzy, którzy będą w przyszłości się tym zajmowali - kiedy podajecie pierwszy raz kontrast organizm może go przyjmować bardzo prosto i bardzo łatwo, ale im więcej organizm tego kontrastu dostaje tym gorzej pacjent go znosi. Żebyście mieli tego świadomość, że ja przy pierwszym kontraście, już wieczorem mogłem występować, a przy trzecim kontraście musiałem już leżeć, bo wymioty nie pozwalały mi się ruszać z lóżka. To tak dla Was, dla przyszłych lekarzy, bo to ważne. 

 

PK: Mam pytanie o lekarzy i kontakt z pracownikami ochrony zdrowia. Czy jest coś, co było dla Ciebie ważne w czasie diagnostyki i leczenia ze strony personelu? Może czegoś zabrakło, a może było coś, co Ci pomogło poradzić sobie z diagnozą? Chodzi mi o słowa, które być może były wspierające lub o jakieś konkretne zachowania? 

MP: Musicie sobie uświadomić, że człowiek, który idzie do tego miejsca, jakim jest onkologia, widzi wokół siebie bardzo dużo smutnych osób i bardzo dużo bólu i strachu. Ten strach wypełnia go w całości, w każdym elemencie, w każdej komórce jego ciała. Psychika bardzo często chce krzyczeć. Tak naprawdę bardzo pomaga uśmiech, żeby nie traktować tego człowiek jakoś przedmiotowo. Ja wiem, że Wy jako lekarze będziecie spotykali się z tymi przypadkami co chwilę. Macie pewnie swój system obronny, żeby nie przywiązywać się do pacjenta, albo traktować go bardzo profesjonalnie. Ale jednak ten uśmiech i takie słowa „Będzie dobrze, spokojnie, niech pan nie wpada w tę czerń” bardzo pomagają. My, jako pacjenci zdążymy jeszcze sobie wyczytać wszystko w Internecie i wpadamy w najczarniejsze czeluści tego, co wyczytamy, chociaż to wcale nie musi się odnosić do naszego przypadku. Trzeba tych ludzi wyciągać i mówić „Spokojnie, dojdźmy do końca. To nie jest makabryczny przypadek. Poczekajmy, aż diagnoza się ziści i wtedy będziemy wiedzieli jak walczyć”. To jest najważniejsze - cały czas powtarzać, że walczymy, a nie poddajemy się. 

 

PK: Z poprzednim pytaniem bardzo dobrze łączy się kolejne. Czy miałeś zapewnioną w trackie leczenia opiekę psychologa albo może z niej korzystałeś indywidualnie?

MP: Nie miałem. Nie miałem i przyznam się, że w moim przypadku nie jest ona aż tak potrzebna, dlatego, że ja sobie świetnie radzę z problemami       i po prostu scena przyzwyczaiła mnie do tego, że radze sobie w trudnych sytuacjach. Ale wydaje mi się, że w wielu przypadkach przydałaby się rozmowa z kimś, kto może wesprzeć psychikę, bo chyba w tej chorobie najważniejsza jest psychika i nastawienie człowieka do życia. 

 

PK: Czy ze swojej strony stosujesz jakąś dodatkową profilaktykę ponad to, co zaleca lekarz np. jakąś własną dietę? O aktywności fizycznej już rozmawialiśmy, ale czy są w twojej codzienności jakieś dodatkowe elementy profilaktyki?

MP: Jest tak, że dieta jest też związana z moją siłownią. Wyczytałem i sprawdziłem wszystko, co jest związane z moją grupą krwi jeżeli chodzi o dietę. Skonsultowałem się z bardzo dobrymi dietetykami i wiem, że w moim przypadku nadużywanie czerwonego mięsa nie byłoby dobrym pomysłem. Dlatego go nie nadużywam. Ale też nie jest tak, że odrzuciłem wszystko. Nie jestem kolesiem, który bawi się w rewelacyjne diety. Nie idę za prądami pod tytułem „moda na dietę taką jest, to idziemy teraz tak”. Jem lekko i tylko po to, żeby dobrze wyglądać i wspierać swoje zdrowienie. Ale na pewno daję organizmowi bardzo dużo energii, żeby mógł sobie ze wszystkim radzić. 

 

PK: A może oprócz dietetyków, korzystałeś z usług badań genetycznych (ostatnio bardzo popularnych) w celu sprawdzenia, czy nie występują modyfikacje jakiś innych genów, które mogą powodować jakieś inne nowotwory?

MP: Nie. Nie robiłem tego ja, bo, tak jak powiedziałem, jestem na tych badaniach, które są i nawet nie zostało mi to podpowiedziane. Ale robiła to moja siostra w związku z tym, że jest moją rodzoną siostrą istnieje prawdopodobieństwo, że też jest obarczona jakimś genem, który mogłyby wywołać u niej nowotwory. Więc była na takich badaniach i okazuje się, że ona jest akurat bezpieczna. Na pewno będzie to musiała zrobić moja siostrzenica,   w związku z tym, że to wciąż jest związane z naszą genetyką [rodzinną] i jest to [nowotwór] podobno choroba genetyczna. Nie znam się na tym. Wy jesteście lekarzami, ja jestem tylko pacjentem. 

 

PK: Rzeczywiście istnieją powiązania rodzinne i niektóre mutacje mogą występować u osób spokrewnionych. Chciałbyś jeszcze o czymś opowiedzieć?

MP: Nie, chyba powiedziałem już o wszystkim. Oprócz tego żeby ludzie się badali, to luz. 

 

ZS: Bardzo dziękuję Michał za tą rozmowę. Dziękuję, że bez problemu się zgodziłeś, że nie ma dla Ciebie tabu. Myślę, że ta rozmowa była ważna zarówno dla nas jak i dla wszystkich słuchaczy. Jeszcze raz bardzo dziękuję. I dziękuję wszystkim za oglądanie. 

MP: Dziękuję bardzo. Cała przyjemność po mojej stronie. Pamiętajcie: najfajniej, najfajniej, najfajniej! Życie jest piękne, bawmy się. Trzymajcie się!

Wszelkie Prawa Zastrzeżone © Międzynarodowe Stowarzyszenie Studentów Medycyny IFMSA-Poland 2024

realizacja: indemi